Przejdź do głównej zawartości

Koriolan (2011)

Koriolan to prawdopodobnie moja ulubiona z tragedii Szekspira, choć nie do końca rozumiem dlaczego. W końcu jest bardzo prosta, schematyczna i przewidywalna konstrukcyjnie, dysputy polityczne znacząco przyćmiewają dramaty osobiste, a nade wszystko sztukę pozbawiono psychologizowania - kompletny brak popisowych monologów i solilokwiów. To rzecz behawiorystyczna, tu działania bohaterów mówią wszystko, co musimy o nich wiedzieć, a resztę kształtuje siła sugestii. To bardzo trudny do przedstawienia dramat, a w kinie przez długi czas praktycznie nie istniał. Temat podjął debiutujący jako reżyser Ralph Fiennes. Jak mu się to udało?
Pomysł oparł na przeniesieniu dramatu w konwencję filmu wojennego, miejscem akcji uczynił fikcyjny współczesny Rzym, do złudzenia przypominający rzeczywistość europejskich państw socjalistycznych i postkomunistycznych, a sama przedstawiona wojna z kolei cytuje konflikty bałkańskie po upadku ZSRR. Żołnierze używają nowoczesnej broni palnej, plebejusze strajkują pod silosami ze zbożem, media komentują wszystkie wydarzenia, ale esencja historii pozostaje taka sama. W niezmienionej formie zachowany został także sam tekst Szekspira, ale w odróżnieniu od np. Romea i Julii Luhrmanna, taki zabieg wypada całkiem naturalnie. Być może dlatego, że w sformalizowanym środowisku intryg politycznych i uniwersalnych problemów dysproporcji społecznych, nawet tak archaiczny język wydaje się bardziej adekwatny do sytuacji, niż gdy nastoletni członkowie gangów mówili poezją.
Technicznie, reżysersko i inscenizacyjnie całość wykonano nienagannie. Film ma dorównujący hollywoodzkim superprodukcjom rozmach, masę pomysłowo wykonanych scen zbiorowych i w najlepszych momentach ogląda się go nie gorzej niż widowiskowe, ale przy tym naturalistyczne kino wojenne godne dzieł Ridleya Scotta czy Kathryn Bigelow, albo efekciarski polityczny thriller. Czasami ciut za dużo tu amerykańskich zabiegów typowych dla takich produkcji, w rodzaju dramatycznych zoomów czy zbyt patetycznej muzyki. Ogólna "epickość" filmu zapewne podyktowana obecnością Johna Logana w roli scenarzysty rzadko na szczęście odwraca uwagę od tego, co tu najważniejsze - głównych bohaterów i napięcia pomiędzy nimi.
Tu wchodzi aktorstwo, stojące na bardzo wysokim poziomie. Nikomu nie trzeba udowadniać jak mocną gwarancją jakości jest Ralph Fiennes, ale niemniej zaskakuje jak poradził sobie z postacią mniej stonowaną niż zwykle, kreowaną zarówno płomiennymi przemowami do ludu jak i dziką desperacją. Nie pierwszyzną jest dla niego granie postaci negatywnej, ale zwykle odnajdował się w rolach drani budzących jednak sporą sympatię, tu ma nadętego faszystę, któremu dodatkowo musi nadać pewien tragizm, wzbudzić w widzu współczucie dla Koriolana, co szczęśliwie mu się udaje. Nie jestem szczególnym fanem Geralda Butlera, ale tutaj poradził sobie wcale nie najgorzej w swoim ograniczonym czasie ekranowym jako nemezis protagonisty, nie zapominając o subtelnym akcencie homoerotycznym, który reżyser postanowił wzmocnić sposobem realizacji sceny. Warto też wspomnieć o kreacji aktorki-weteranki Vanessy Redgrave w roli dominującej matki Koriolana. Jej środki aktorskie są nieco tradycjonalistyczne, ale niemniej robi odpowiednie wrażenie w kluczowych scenach.
Koriolan pomimo bardzo pozytywnych recenzji nie zdobył żadnych znaczących nagród, nie był też sukcesem komercyjnym, co akurat dało się przewidzieć zważając na niską popularność sztuki. Pomija się go w kanonie udanych, współczesnych adaptacji Szekspira, co uważam za niesprawiedliwe, bo to naprawdę dobry film i zasługuje na większą rozpoznawalność.  



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tron we krwi (1957)

Nigdy nie wyjdę z podziwu jak niezwykłym reżyserem jest Akira Kurosawa. Chciałbym, żeby więcej współczesnych twórców miało choć połowę tej nienagannej pomyślności inscenizacyjnej, jaką miał on. W jego filmach nie ma ani jednego zmarnowanego kadru, ani chwili znużenia. Zawsze coś albo ktoś się rusza, przyciąga wzrok do ekranu, aktywizuje nas w akcję filmu. Mimo że wiele czerpał z tradycji teatralnej, choćby aktorską manierę kabuki, jak nikt rozumiał język kina. Jeśli już jesteśmy przy temacie języka - to właśnie słowo, poezja były zawsze najpotężniejszym narzędziem Szekspira. Nie to o czym opowiadał, a jak to wyrażał. Historie o zemście czy upadku moralnym człowieka istniały wcześniej, ale nikt jeszcze tak dobrze nie przedstawił targających bohaterami uczuć i stanów psychicznych poprzez ostre jak brzytwa werbalne wiązanki, jak robił to Bard. A u Kurosawy nie ma nic z oryginalnego tekstu Makbeta . Nie ma monologów o sztyletach czy przechodnich półcieniach, Tron we krwi opowiada w zas

Król Lew (1994)

Trudno zachować nawet pozory obiektywizmu w przypadku filmu, który tak wiele znaczy dla co najmniej dwóch pokoleń, w tym mojego, stał się jednym z dzieł definiujących nasze dzieciństwo. Do dziś nieodparcie wzruszająca wielu, czołowa produkcja "disnejowskiego renesansu" lat 90'tych na zawsze zakorzeniła się w popkulturze. Jest to też oczywiście wariacja na temat szekspirowskiego Hamleta , choć nie tylko, bo historia młodego księcia wyrastającego z hedonizmu i uczącego się odpowiedzialności, ma wiele wspólnego z często powracającym na tym blogu Henrykiem IV. Ciężko powiedzieć coś oryginalnego o dziele, w którym każdy element osiągnął rangę kultowości. Każda postać, każda scena, każda piosenka. Rewolucyjne połączenie animacji tradycyjnej z komputerową. Niektórzy z bardziej krzykliwych fanów są w stanie zdiagnozować u kogoś psychopatię na podstawie tego, że nie płakał po Mufasie. Również mam do niej niezwykły sentyment i nie będę rzucał kamieniami w tę animację, choć zde