Przejdź do głównej zawartości

Falstaff (1965)

Wybitny, niepokorny amerykański reżyser, szarlatan i alkoholik o wrażliwej duszy również spełniał się jako adaptator Szekspira. Nakręcił m.in. Otella i Makbeta, które to bardziej funkcjonowały jako interpretacje przerośniętego ego filmowca niż dzieł Barda, niemniej były piękne plastycznie i nienaganne aktorstwo. Najciekawszą jednak, moim zdaniem, okazała się wariacja na temat historycznej "henriady" - Falstaff. Nakręcony na bardzo ograniczonym budżecie, nie zdobył uznania w USA, za to odnalazł widzów w Europie i dziś dzięki przychylnym opiniom krytyków ma opinię zapomnianego arcydzieła.
Dramaty o początku rządów Lancasterów to w dużej mierze opowieści o brzemieniu władcy, ale i dorastaniu, konieczności osierocenia swojego wewnętrznego dziecka. Dla Orsona Wellesa ten drugi wątek wydał się ważniejszy, w szczególności ze względu na niezwykle charakterystyczną postać Falstaffa. Podważający autorytety tchórzliwy pachołek, bez większych ambicji, z bardzo elastycznymi zasadami moralnymi, przesadnie gustujący w miodzie i panienkach i całkowicie zadowolony z siebie - reżyser bardzo się z tą postacią utożsamiał, więc nie powinno dziwić obsadzenie siebie samego w tej roli.
To fenomenalna, zniuansowana kreacja, jak zresztą większość występów aktorskich w filmie. Na wyróżnienie zasługują przede wszystkim Gielgud w roli starzejącego się króla i znana chociażby z La Notte Jeanne Moreau jako ulubiona prostytutka Falstaffa. Dobór scen z różnych dzieł Szekspira i zaskakujące ich reinterpretacje inscenizacyjne nadają przedstawianym postaciom i wypowiadanym kwestiom zupełnie nowe wymiary.
Od strony technicznej dzieło również imponuje - pięknie kadrowanie, kompleksowe wykorzystanie kameralnych przestrzeni, specyficzne zabiegi montażowe i wizualne metafory. W centrum stoi niesamowita sekwencja batalistyczna, która z potrzeb maskowania związanego z finansowymi restrykcjami, małą ilością statystów i rekwizytów jest mocno cięta, ale w sposób metodyczny. Reżyser uciekł się do ciasnych kadrów, trików montażowych i bardzo przemyślanych, sugestywnych wycinków z samego środka akcji, oddających w pełni esencję bitewnego chaosu, nie zdradzając przy tym owych ograniczeń. Wyjątkowy naturalizm i komunikatywna siła bitwy pod Shrewsbury inspirowała twórców jeszcze wiele lat po premierze. Branagh czerpał w Henryku V, ale przecież również w ostatnim sezonie Gry o Tron, Bitwa Bękartów znacząco cytuje kluczowe momenty filmu Wellesa.
Falstaff to haniebnie niedoceniane dzieło Wellesa, które zasługuje na duże większą rozpoznawalność. Choć w kilku aspektach się zestarzał i nie unika pewnej dozy teatralności, wciąż ogląda się go świetnie, ze względu na wyżej wymienione zalety, ale i spokojną, sielankową atmosferę połączoną z podskórną goryczą. To zdecydowanie jedna z ciekawszych i oryginalniejszych filmowych adaptacji geniusza znad Avonu.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tron we krwi (1957)

Nigdy nie wyjdę z podziwu jak niezwykłym reżyserem jest Akira Kurosawa. Chciałbym, żeby więcej współczesnych twórców miało choć połowę tej nienagannej pomyślności inscenizacyjnej, jaką miał on. W jego filmach nie ma ani jednego zmarnowanego kadru, ani chwili znużenia. Zawsze coś albo ktoś się rusza, przyciąga wzrok do ekranu, aktywizuje nas w akcję filmu. Mimo że wiele czerpał z tradycji teatralnej, choćby aktorską manierę kabuki, jak nikt rozumiał język kina. Jeśli już jesteśmy przy temacie języka - to właśnie słowo, poezja były zawsze najpotężniejszym narzędziem Szekspira. Nie to o czym opowiadał, a jak to wyrażał. Historie o zemście czy upadku moralnym człowieka istniały wcześniej, ale nikt jeszcze tak dobrze nie przedstawił targających bohaterami uczuć i stanów psychicznych poprzez ostre jak brzytwa werbalne wiązanki, jak robił to Bard. A u Kurosawy nie ma nic z oryginalnego tekstu Makbeta . Nie ma monologów o sztyletach czy przechodnich półcieniach, Tron we krwi opowiada w zas

Król Lew (1994)

Trudno zachować nawet pozory obiektywizmu w przypadku filmu, który tak wiele znaczy dla co najmniej dwóch pokoleń, w tym mojego, stał się jednym z dzieł definiujących nasze dzieciństwo. Do dziś nieodparcie wzruszająca wielu, czołowa produkcja "disnejowskiego renesansu" lat 90'tych na zawsze zakorzeniła się w popkulturze. Jest to też oczywiście wariacja na temat szekspirowskiego Hamleta , choć nie tylko, bo historia młodego księcia wyrastającego z hedonizmu i uczącego się odpowiedzialności, ma wiele wspólnego z często powracającym na tym blogu Henrykiem IV. Ciężko powiedzieć coś oryginalnego o dziele, w którym każdy element osiągnął rangę kultowości. Każda postać, każda scena, każda piosenka. Rewolucyjne połączenie animacji tradycyjnej z komputerową. Niektórzy z bardziej krzykliwych fanów są w stanie zdiagnozować u kogoś psychopatię na podstawie tego, że nie płakał po Mufasie. Również mam do niej niezwykły sentyment i nie będę rzucał kamieniami w tę animację, choć zde

Koriolan (2011)

Koriolan to prawdopodobnie moja ulubiona z tragedii Szekspira, choć nie do końca rozumiem dlaczego. W końcu jest bardzo prosta, schematyczna i przewidywalna konstrukcyjnie, dysputy polityczne znacząco przyćmiewają dramaty osobiste, a nade wszystko sztukę pozbawiono psychologizowania - kompletny brak popisowych monologów i solilokwiów. To rzecz behawiorystyczna, tu działania bohaterów mówią wszystko, co musimy o nich wiedzieć, a resztę kształtuje siła sugestii. To bardzo trudny do przedstawienia dramat, a w kinie przez długi czas praktycznie nie istniał. Temat podjął debiutujący jako reżyser Ralph Fiennes. Jak mu się to udało? Pomysł oparł na przeniesieniu dramatu w konwencję filmu wojennego, miejscem akcji uczynił fikcyjny współczesny Rzym, do złudzenia przypominający rzeczywistość europejskich państw socjalistycznych i postkomunistycznych, a sama przedstawiona wojna z kolei cytuje konflikty bałkańskie po upadku ZSRR. Żołnierze używają nowoczesnej broni palnej, plebejusze strajkuj