Wybitny, niepokorny amerykański reżyser, szarlatan i alkoholik o wrażliwej duszy również spełniał się jako adaptator Szekspira. Nakręcił m.in. Otella i Makbeta, które to bardziej funkcjonowały jako interpretacje przerośniętego ego filmowca niż dzieł Barda, niemniej były piękne plastycznie i nienaganne aktorstwo. Najciekawszą jednak, moim zdaniem, okazała się wariacja na temat historycznej "henriady" - Falstaff. Nakręcony na bardzo ograniczonym budżecie, nie zdobył uznania w USA, za to odnalazł widzów w Europie i dziś dzięki przychylnym opiniom krytyków ma opinię zapomnianego arcydzieła.
Dramaty o początku rządów Lancasterów to w dużej mierze opowieści o brzemieniu władcy, ale i dorastaniu, konieczności osierocenia swojego wewnętrznego dziecka. Dla Orsona Wellesa ten drugi wątek wydał się ważniejszy, w szczególności ze względu na niezwykle charakterystyczną postać Falstaffa. Podważający autorytety tchórzliwy pachołek, bez większych ambicji, z bardzo elastycznymi zasadami moralnymi, przesadnie gustujący w miodzie i panienkach i całkowicie zadowolony z siebie - reżyser bardzo się z tą postacią utożsamiał, więc nie powinno dziwić obsadzenie siebie samego w tej roli.
To fenomenalna, zniuansowana kreacja, jak zresztą większość występów aktorskich w filmie. Na wyróżnienie zasługują przede wszystkim Gielgud w roli starzejącego się króla i znana chociażby z La Notte Jeanne Moreau jako ulubiona prostytutka Falstaffa. Dobór scen z różnych dzieł Szekspira i zaskakujące ich reinterpretacje inscenizacyjne nadają przedstawianym postaciom i wypowiadanym kwestiom zupełnie nowe wymiary.
Od strony technicznej dzieło również imponuje - pięknie kadrowanie, kompleksowe wykorzystanie kameralnych przestrzeni, specyficzne zabiegi montażowe i wizualne metafory. W centrum stoi niesamowita sekwencja batalistyczna, która z potrzeb maskowania związanego z finansowymi restrykcjami, małą ilością statystów i rekwizytów jest mocno cięta, ale w sposób metodyczny. Reżyser uciekł się do ciasnych kadrów, trików montażowych i bardzo przemyślanych, sugestywnych wycinków z samego środka akcji, oddających w pełni esencję bitewnego chaosu, nie zdradzając przy tym owych ograniczeń. Wyjątkowy naturalizm i komunikatywna siła bitwy pod Shrewsbury inspirowała twórców jeszcze wiele lat po premierze. Branagh czerpał w Henryku V, ale przecież również w ostatnim sezonie Gry o Tron, Bitwa Bękartów znacząco cytuje kluczowe momenty filmu Wellesa.
Falstaff to haniebnie niedoceniane dzieło Wellesa, które zasługuje na duże większą rozpoznawalność. Choć w kilku aspektach się zestarzał i nie unika pewnej dozy teatralności, wciąż ogląda się go świetnie, ze względu na wyżej wymienione zalety, ale i spokojną, sielankową atmosferę połączoną z podskórną goryczą. To zdecydowanie jedna z ciekawszych i oryginalniejszych filmowych adaptacji geniusza znad Avonu.
Komentarze
Prześlij komentarz