Co ma czołowy dla nurtu new queer cinema wczesny film Gus Van Santa wspólnego z adaptacjami Szekspira? Całkiem dużo, choć analogie są podane nieco pretensjonalnie. To luźne, acz wyraźne nawiązanie do motywów z henriady, do której mam pewną słabość, bo w odróżnieniu od innych historycznych nudziarstw Barda, nie jest ani propagandą, ani groteskową rzeźnią. Niedościgniony wzór dla wielu późniejszych opowieści inicjacyjnych.
Narkoleptyczny żigolak Mike (River Phoenix) żyje z dnia na dzień w Seattle. Jego najlepszym przyjacielem jest Scott (Keanu Reeves), syn burmistrza pragnący odciąć się od burżuazyjnego pochodzenia, obracając się w towarzystwie marginesu społecznego. Ten pierwszy przeżywa kryzys tożsamości i postanawia wyruszyć wraz z bratnią duszą na poszukiwanie swoich korzeni. Cel podróży może okazać się pewnym rozczarowaniem, a sama droga pretekstem do eksploracji tych dwóch osobowości i ich miejsca w świecie.
Rolę księcia Harry'ego przejmuje tu postać Keanu, młodego człowieka przeznaczonego do przejęcia schedy po szanowanym ojcu, schodzącego na złą drogę w celach poniekąd "strategicznych", by później podbić wartość swojej "przemiany" w porządnego obywatela. Oczywiście duże znaczenie ma dla niego także przywiązanie do przyjaciół z nizin, a w filmie van Santa dochodzi do tego wątek gejowski, nieodwzajemniona miłość Mike'a do Scotta. Nie należy jednak utożsamiać postaci Phoenixa z Falstaffem tej historii, bo w tym przypadku jest to protagonista, z własną ścieżką bohatera, nie definiowany przez jego relację z "księciem". Figura pyszałkowatego towarzysza też tu występuje i gra istotną rolę w dosłownych cytatach z części pierwszej Henryka IV, ale najistotniejsza jest zupełnie niezależna opowieść Mike'a.
Oprócz Szekspira można tu doszukać się masy odwołań zarówno do poezji jak i kultury popularnej (słynna scena z ożywającymi magazynami pornograficznymi), ale też specyficzne naśladowanie dokumentalności w scenach dialogów uliczników. Wszystko to podane w powolnym, leniwym rytmie narracji. To niepokorne, off-beatowe kino pozbawione schematów fabularnych, przewidywalnych kulminacji, za to całkowicie podlegające wizji reżysera. Sporo tu dziwnych, trudnych do odczytania scen, które wymykają się tradycyjnym kluczom interpretacyjnym, nie mają żadnej racjonalnej funkcji dla języka filmu, ale zapadają w pamięć swoją oryginalnością (choćby postać Udo Kiera i jego kabaretowa rutyna).
Rolę księcia Harry'ego przejmuje tu postać Keanu, młodego człowieka przeznaczonego do przejęcia schedy po szanowanym ojcu, schodzącego na złą drogę w celach poniekąd "strategicznych", by później podbić wartość swojej "przemiany" w porządnego obywatela. Oczywiście duże znaczenie ma dla niego także przywiązanie do przyjaciół z nizin, a w filmie van Santa dochodzi do tego wątek gejowski, nieodwzajemniona miłość Mike'a do Scotta. Nie należy jednak utożsamiać postaci Phoenixa z Falstaffem tej historii, bo w tym przypadku jest to protagonista, z własną ścieżką bohatera, nie definiowany przez jego relację z "księciem". Figura pyszałkowatego towarzysza też tu występuje i gra istotną rolę w dosłownych cytatach z części pierwszej Henryka IV, ale najistotniejsza jest zupełnie niezależna opowieść Mike'a.
Oprócz Szekspira można tu doszukać się masy odwołań zarówno do poezji jak i kultury popularnej (słynna scena z ożywającymi magazynami pornograficznymi), ale też specyficzne naśladowanie dokumentalności w scenach dialogów uliczników. Wszystko to podane w powolnym, leniwym rytmie narracji. To niepokorne, off-beatowe kino pozbawione schematów fabularnych, przewidywalnych kulminacji, za to całkowicie podlegające wizji reżysera. Sporo tu dziwnych, trudnych do odczytania scen, które wymykają się tradycyjnym kluczom interpretacyjnym, nie mają żadnej racjonalnej funkcji dla języka filmu, ale zapadają w pamięć swoją oryginalnością (choćby postać Udo Kiera i jego kabaretowa rutyna).
Wszystko to, nie zapominając o kolejnej świetnej kreacji przedwcześnie zmarłego Rivera Phoenixa, składa się na film, który nie jest ani szczególnie dobrze opowiedzianą historią o dorastaniu czy miłości, ani zbyt zajmującym czy wyczerpującym portretem środowiska, ani nawet łamiącym schematy egzystencjalnym kinem drogi. To ciut niedojrzała reżysersko, zakochana w sobie indie-nowela nie mająca już takiej siły oddziaływania, jaką odznaczała się w momencie premiery. Nie wyróżnia się zbytnio na tle wielu podobnych ideowo filmów niezależnych powstających obecnie. Przede wszystkim zainteresuje fanów twórczości reżysera, ale nie należy oczekiwać po nim wywrotowości.
Komentarze
Prześlij komentarz