Tragedia Ryszarda III od zawsze była nieco problematyczna dla krytyków. Z jednej strony jest genialna językowo, zawiera jedne z najlepszych lirycznie monologów w twórczości Barda, z drugiej to nieco płytki i banalny dramat, którego głównym celem zdaje się być demonizowanie postaci historycznej. Wpływ na kulturę, także popularną, ma nieoceniony. Wystarczy spojrzeć nawet na cierpiący ostatnio na wypalenie serial House of Cards i postać makiawelicznego polityka, wyjawiającego swoją prawdziwą twarz i intencje tylko w łamiących czwartą ścianę monologach. A sam dramat też wielokrotnie przenoszono na ekran, choćby bardzo klasyczna i zachowawcza wersja Oliviera. Najciekawsza jednak będzie zapewne uwspółcześniająca interpretacja Richarda Loncraine'a z Ianem McKellenem w roli tytułowej. Podobnie jak w opisywanym już wcześniej na blogu Koriolanie - oryginalny tekst zachowano (choć w mocno i, czasami krzywdząco okrojonej formie), ale akcję przeniesiono w inne realia, mianowicie lata 30
Trudno zachować nawet pozory obiektywizmu w przypadku filmu, który tak wiele znaczy dla co najmniej dwóch pokoleń, w tym mojego, stał się jednym z dzieł definiujących nasze dzieciństwo. Do dziś nieodparcie wzruszająca wielu, czołowa produkcja "disnejowskiego renesansu" lat 90'tych na zawsze zakorzeniła się w popkulturze. Jest to też oczywiście wariacja na temat szekspirowskiego Hamleta , choć nie tylko, bo historia młodego księcia wyrastającego z hedonizmu i uczącego się odpowiedzialności, ma wiele wspólnego z często powracającym na tym blogu Henrykiem IV. Ciężko powiedzieć coś oryginalnego o dziele, w którym każdy element osiągnął rangę kultowości. Każda postać, każda scena, każda piosenka. Rewolucyjne połączenie animacji tradycyjnej z komputerową. Niektórzy z bardziej krzykliwych fanów są w stanie zdiagnozować u kogoś psychopatię na podstawie tego, że nie płakał po Mufasie. Również mam do niej niezwykły sentyment i nie będę rzucał kamieniami w tę animację, choć zde